Drugi dzień Ligi Mistrzów to spore niespodzianki. Bayern Monachium znajduje się dalej w kryzysie, RB Salzburg pokazało pazur, a Liverpool z Interem urządzili sobie konkurs stałych fragmentów gry. We wszystkich drużynach po gwizdku sędziego pozostaje niedosyt, że mogło się skończyć się to znacznie lepiej.
RB Salzburg z Bayernem na pierwszy rzut oka wydawał się spotkaniem, w którym to goście mieli być faworytami. Austriaków jednak nie należy lekceważyć, bo w końcu słabe drużyny nie wychodzą z grupy Ligi Mistrzów. Naszpikowani gwiazdami Bawarczycy jednak przeżywają spory kryzys i w ostatnich tygodniach doświadczyli dwóch kompromitujących porażek. Dodatkowo kontuzja Manuela Neuera poważnie osłabiła Bayern. Oba zespoły wyszły na siebie ofensywnie, choć to Bayern bardziej dominował, ale nie był w stanie przełożyć tego na bramki. Salzburg jednak sprawnie wychodził spod pressingu szybkimi kontratakami. Kilka celnych podań i słaba defensywa Bayernu miała wielkie problemy. Zestawienie Sule, Pavard oraz Hernandez wprowadzało sporo zamieszania i pozwalało na zagrożenie bramki Ulreicha. Taka jedna akcja skończyła się bramką. W 21 minucie Adamu dostał piłkę, a będąc niepilnowanym mógł podciągnąć parę metrów i pokonać mocnym uderzeniem. Obie strony miały swoje szanse, ale wynik do pierwszej połowy się utrzymał.
W drugiej połowie Bayern był więcej przy piłce, a Salzburg nie potrafił już zagrozić tak jak w pierwszej połowie. Powoli zmęczenie dawało o sobie znać i Austriacy nie mogli wyjść z kontratakami, bo piłka padała łupem rywali. Z drugiej strony Lewandowski i spółka mieli problem z oddaniem celnego strzału, choć przez długie fragmenty zamykali przeciwników w polu karnym. Od sobie dali znać obrońcy Bayernu, ale w jednej 100% sytuacji Salzburg nie miał szczęścia i uderzenia trafiały w przeciwnika, albo bramkarza. Ostatecznie Bayern wycisnął remis pod sam koniec spotkania. Do dośrodkowanej przez Pavarda piłki dopadł niepilnowany Coman i strzelił bramkę. Głównymi winowajcami była formacja obronna Salzburga, która nie dała rady z wybronieniem skromnego zwycięstwa. Mimo wszystko należy docenić Austriaków, że postawili się teoretycznie lepszemu rywalowi, a Bayern musiał wymęczyć remis.
Starcie Interu z Liverpoolu był rywalizacją na stałe fragmenty gry. Oba zespoły grały bardzo wysoko i próbowały odbierać sobie piłkę, co skutkowało ciągłymi faulami. Lepiej wykonywał je Liverpool, ale brakowało im celności i ostatecznie nie byli w stanie trafić w bramkę. Wachlarz zagrań był różny, od przewrotki Mane po ładne uderzenie Alexandra Arnolda z wolnego. Senegalczyk miał jeszcze jedną sytuacje do strzelenia bramki, ale niecelnie uderzył głową. Najbliżej do strzelenia bramki był Inter Mediolan, który zaliczył poprzeczkę po uderzeniu Calhanoglu. Pierwsza połowa skończyła się bezbramkowo. Druga była mocno zbliżona. Oba zespoły miały swoje okazje, ale brak dokładności narzekać mogli obaj trenerzy. Inter nie potrafił dośrodkować, a Liverpool potrafić trafić w bramkę. Zagrania górą zza linię obrony Liverpoolu raz za razem stanowiły zagrożenie, ale wychodząc piłkarze z Mediolanu nie mieli pomysłu na wykończenie akcji.
Brak skuteczności się zemścił w 75 minucie, tym razem Robertson zagrał rzut rożny na krótki słupek, a tam przymierzył głową Firmino i Liverpool zdobył swoją pierwszą bramkę. Inter dalej próbował swoje, ale uderzenia Perisica były niecelne, ale Liverpool w obronie grał bardzo nerwowo. Inter natomiast miał dalej problemy ze stałymi fragmentami gry, w 82 minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, piłka ponownie trafiła pod nogi „The Reds” i kolejne górne podanie po zamieszaniu znalazło Salaha przytomnie uderzającego obok bezradnego Handanovicia. Inter został rozbity po dwóch stałych fragmentach gry, z którymi przez całe spotkanie nie mogli sobie poradzić. Liverpool z taką grą „turniejową” może zajść dalej, ale jeśli rywale będą mieli lepiej nastawione celowniki to raczej długo nie pograją.
Fot. Wikipedia
