Mecze o honor i plażowanie jest passé

Mecze o honor i plażowanie jest passé

Polska reprezentacja jutro rozegra jeden z ważniejszych meczów w ostatnich latach. W zasadzie tylko walka o półfinał Mistrzostw Europy może się równać randze wydarzenia. W zasadzie jednak Polacy dotarli do finałów baraży głównie ze względu na wykluczenie Rosjan z rozgrywek, bo wygrana nie była taka pewna. W zasadzie nasza reprezentacja rzadko miała takie pojedyncze mecze, dające awans, albo spadek.

Najczęściej na turniejach i eliminacjach sytuacja była mniej więcej jasna. Polska grała o honor, albo tylko o jak najbardziej korzystny rezultat. Ze względu na powiększanie liczby uczestników turniejów międzynarodowych ta rywalizacja stopniowo ulega rozmyciu. Trudno bowiem oczekiwać, aby pojedynczy mecz w fazie grupowej decydował o wszystkim. Obecnie dawanie drugiej szansy jest na tyle powszechne, że praktycznie do samego końca można próbować wskoczyć do wagonu dającego awans. Mistrzostwa Świata, czy Europy nie polegają już tak mocno na rywalizacji w samej grupie, a trenerzy muszą mieć jako takie pojęcie o sytuacji w innych miejscach. Polacy nie liczyli się w walce o awans w 2018 roku, ale dwa lata wcześniej wszystko było zaklepane przed ostatnim spotkaniem. W 2008 i 2012 istniały matematyczne szanse, ale Polska musiała liczyć na wiele łutów szczęścia, aby móc przeskoczyć rywali w tabeli i awansować. Wydawało się, że przy obecnych przepisach mecze o honor odejdą do lamusa, ale rok temu Polacy udowodnili, że jeszcze z nami pozostaną.

Ogólny trend w piłce nożnej dąży do redukcji meczów o nic. Baraże, grupy mistrzowskie, dzielone punkty, czy awanse z trzecich miejsc mają trzymać poszczególne zespoły w jak najlepszej formie do samego końca rozgrywek. Z drugiej strony powoduje to pewną niesprawiedliwość, bo zespoły równiejsze nie są premiowane, tak jak ekipy mające dosyć chwiejną postawę, a jeden czy dwa mecze w decydującej fazie maja większe znaczenie niż to co udało się osiągnąć wcześniej. Przykładem są chociażby Włosi, którzy pewnie awansowali do baraży, a odpadli po pojedynczym spotkaniu z Macedończykami, którym udało się wcisnąć bramkę. W zasadzie nie jest to przypadek tylko futbolu, bo w innych sportach tego typu rozwiązania są czasem znacznie starsze.

„Lucky Losers” w Turnieju Czterech Skoczni to ciekawe rozwiązanie dające szansę rehabilitacji najlepszym przegranym w pojedynkach pierwszej serii. Dzikie karty to też domena siatkówki, choć UEFA również rozważa wprowadzenie takiej opcji do Ligi Mistrzów. Wcześniej wyjątkowo dano szansę gry w eliminacjach Ligi Mistrzów ówczesnemu obrońcy tytułu Liverpoolowi, który w lidze nie wywalczył sobie bezpośredniego awansu. W NBA będzie miał miejsce kolejny sezon z play-inami. Zamiast tradycyjnej ósemki najlepszych zespołów sezonu zasadniczego z każdej konferencji, cztery miejsca są rozdawane po turnieju drużyn z miejsc 6-11. Najwidoczniej 82 spotkania nie wystarczą do weryfikacji zespołów, a pojedyncze mecze już tak, choć trzeba przyznać, że pod względem oglądalności wykręcały te mecze całkiem przyzwoite liczby.

Wszystkie sposoby uatrakcyjnienia rozgrywek dotyczyły jednak średniaków europejskich jak Belgia, czy Holandia. Baraże w walce o awans przez wiele lat były domeną wyłącznie niższych lig angielskich. Obecnie prawie w każdym kraju da się zauważyć jakieś elementy wykraczające poza standardową ligę i grę każdy z każdym. Poszerzenie MŚ i EURO to też sposób na zwiększenie rywalizacji, Liga Narodów również. Czasem jednak w sporcie potrzebny jest moment, gdy zespół gra o nic, aby móc dać szansę zawodnikom z drugiego szeregu, albo juniorom by mogli zbierać doświadczenie. Wymuszanie ciągłego sprintu może wygląda dobrze, ale trzeba liczyć się z tym, że ktoś może paść.

Fot. Wikipedia