Era miliarderów w polskiej piłce. Co po niej zostało?

Era miliarderów w polskiej piłce. Co po niej zostało?

W polskiej piłce był czas, w którym właściciele klubów budzili większe emocje niż piłkarze oraz trenerzy. Na przełomie wieków wielu miliarderów i multimilionerów interesowało się inwestycją w futbol, często wykładając olbrzymie kwoty na funkcjonowanie drużyn. Kibiców czasem bardziej interesowały zdania i opinie wyrażanie przez ludzi mających różne pojęcie o futbolu niż rezultaty meczów. Karuzela trenerów, zmiany nazw oraz przenoszenie klubów były na porządku dziennym. Dzisiejsze czasy w porównaniu do tamtego okresu to stabilizacja i nuda. Wciąż jednak pozostaje pytanie, czy było warto?

Według artykułu z Onetu z 2013 roku polscy właściciele wpompowali do polskiej piłki pół miliarda złotych. Wspominany rok jest istotny z tego względu, gdyż wyznacza granicę między dwoma erami w polskiej piłce. Rok wcześniej Janusz Wojciechowski zdecydował się na sprzedaż Polonii w ręce Ireneusza Króla, którego działania doprowadziły do upadku tego klubu. Wojciechowski przejął klub od Zbigniewa Drzymały kolejnego bogacza chcącego dzięki Dyskoboli wypromować swoją firmę produkującą akcesoria samochodowe. Trudno ocenić kiedy ta epoka się zaczęła, bo już pod koniec PRL-u pojawiały się majętne osoby zainteresowane inwestowaniem w kluby. Dla potrzeb artykułu przyjęto sezon 1995/1996 jako początek „ery miliarderów”, a oddanie Polonii Królowi jako jej symboliczny koniec wyrazistych właścicieli w polskiej piłce. Początek ery zaczyna więc awans Legii Warszawa do Ligi Mistrzów pod pieczą Janusza Romanowskiego kontrowersyjnego biznesmena. To także pierwszy sezon Amiki Wronki jednego z pierwszych klubów zbudowanych na zachciankach milionerów, choć protoplastą wydaję się Sokół Pniewy i jedna z jego mutacji z „Tygodnikiem Miliarder” w nazwie.

Pieniądze jakie były wpompowywane w futbol polski, równoważyły otwarcie granic i większe możliwości transferowe polskich piłkarzy, wciąż jednak obciążonych limitami, jakie były nałożone na pracowników spoza UE. Legendarne marki, czy dolary w torbach reklamowych wyhamowały odpływ piłkarzy do średnich lig. Erę miliarderów można podzielić w zasadzie na dwa etapy. Pierwszy etap trwał od 1995 roku do 2003, kiedy panowały warunki dzikiego zachodu, gdy oczekiwano sukcesów tu i teraz, co spowodowało pojawianie się pokusy kupowania meczów i porzucania projektów z dnia na dzień. W tym czasie polską piłką trzęśli tacy milionerzy jak Antoni Ptak, Andrzej Grajewski, Tadeusz Dąbrowski, Zbigniew Drzymała czy Jacek Rutkowski. Mirosław Stasiak przecierał szlaki Jakubowi Błaszczykowskiemu, będąc grającym właścicielem w niższych ligach, by ostatecznie nawet przejąć uznane KSZO Ostrowiec. Tamten czas to lot orła w wykonaniu tureckiego biznesmena Sabri Bekdasa, który potrafił w moment zmontować ekipę na wicemistrza, by porzucić projekt i skazać Pogoń na degradację. Również państwowe spółki chętnie inwestowały we własne kluby i tak KGHM płacił spore kwoty na rzecz Zagłębia, Orlen utrzymywał swój klub w Płocku, a GKS Bełchatów był wspierany przez lokalny koncern energetyczny. Etap ten może śmiało nosić imię Bogusława Cupiała, który zdominował rozgrywki ligowe, tak jak rynek kabli czyniąc Wisłę czołowym klubem w Polsce.

Rok 2003 to moment szczytu „etapu Cupiała”, gdy polskie ekipy radziły sobie w Pucharze UEFA, reprezentacja była świeżo po mundialu w Korei, ale też wiele ekip żyło dzięki kaprysowi bogatych. Rok ten to przeniesienie Piotrcovii do Szczecina i przemianowanie jej przez Ptaka na Pogoń. Od tego momentu wszystko zaczęło się powoli sypać, z jednej strony pojawiali się kolejni zainteresowani miliarderzy, ale powoli wyskakiwały z szaf afery korupcyjne zniechęcające do inwestycji w kluby. Pewnym impulsem było ogłoszenie organizacji EURO w Polsce, co zmusiło miasta-gospodarze do budowy stadionów oraz poszukiwania inwestorów mogących przyciągać kibiców do zapełnienia aren-molochów. Powoli też wygaszano projekty małomiasteczkowych potęg piłkarskich. Amica zdecydowała się na kontynuowanie projektu jako Lech Poznań, Drzymała oddał Groclin w ręce innego miliardera, KGHM oraz PGE zaczęło ograniczać finansowanie swoich klubów. Bogusław Cupiał tracił zapał do inwestowania w klub, który chętnie by sprzedał. W tamtym okresie pojawiła się inna kategoria właścicieli. Ryszard Krauze i Andrzej Kuchar wspierali zespoły trójmiejskie. Krzysztof Klicki zdecydował się wraz z Kolporterem wspierać Koronę Kielce, a Cracovia pozyskała Janusza Filipiaka jako właściciela. Sylwester Cacek deklarował grę o awans do Ligi Mistrzów z Widzewem, a władzom Wrocławia udało się zainteresować Śląskiem Zygmunta Solorza-Żaka. Konsorcja takie jak ITI uznały, że przejęcie Legii to będzie dobry ruch, a Allianz Polska chciał odbudować potęgę Górnika Zabrze.

Drugi etap omawianej ery miał swoje blaski w europejskich pucharach, ale również i większe cienie. Z drugiej fali inwestorów jak latimeria pozostał tylko Filipiak ciągle wspierający swój krakowski klub, choć ostatecznie bez żadnych większych sukcesów poza awansem do europejskich pucharów. O ile przełom wieków to dwie fazy grupowe Ligi Mistrzów oraz tyle samo osiągniętych 1/8 finałów Pucharu UEFA, to drugi etap błysnął pod koniec dobrą grą Lecha Poznań w fazach grupowych oraz podwójnym awansem Wisły i Legii, oraz grę na wiosnę obu klubów. Przyczyny, dlaczego się im nie udało osiągnąć więcej są trudne do ustalenia. Wydaje się, że okres przełomu XX i XXI wieku był idealnym momentem budowania drużyn na odpowiednim poziomie. Polskich zawodników nie dotyczyły jeszcze „Prawa Bosmana i Webstera”, oraz ograniczały ich kariery limity dla obcokrajowców, więc odpowiednie sumy były w stanie przekonać do pozostania w Wiśle, czy Dyskoboli na kolejne sezony. Alternatywa gry w Austrii, czy Izraelu za trochę większe pieniądze nie była tak kusząca. W zasadzie przełomowym wydaje się rok 2004, czyli wejście polskich pracowników na europejski rynek na równych prawach. Piłkarz nie musiał już kalkulować i czytać regulaminów poszczególnych lig tylko mógł decydować się na karierę, gdzie płacono mu więcej. Dla Holendrów, Belgów, czy drugoligowców z Anglii wydanie kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie na wypłatę nie robiło większego wrażenia, a nasi rodzimi właściciele musieli powiedzieć „pas”.

Wcześniej po prostu kluby rywalizowały o zawodników między sobą, czasem godząc się na transfer do innego zagranicznego klubu za odpowiednią kwotę. Poza rywalizacją o podpis uznanych piłkarzy zaczęto mieć problemy z pozyskiwaniem młodych zawodników z potencjałem. Zaczęła spadać średnia wieku piłkarzy odchodzących z Polski, którzy mogli budować swoją karierę na wypożyczeniach zagranicznych jeśli ich klub-matka uznał ich za nie do końca na odpowiednim poziomie. Alternatywą było albo przepłacanie polskich zawodników, albo szukanie zagranicznych zastępców, co również nie było tanie. Brak gry w europejskich pucharach i ciągłe bilansowanie budżetu chwiało finansami kolejnych klubów, a mniejsze zaangażowanie właścicieli w przepalaniu pieniędzy spowodowało, że trzeba było ograniczyć apetyty, albo wręcz oddać projekty w inne ręce.

Obecne pokolenie właścicieli jest zupełnie inne. Nie stoją za nimi takie pieniądze jak za wymienionymi nazwiskami, ale nie są ludzie oszczędzający na chleb. Mają za to często pomysł na budowę klubu bardziej skomplikowany niż sypanie góry pieniędzy i liczenie, że to wystarczy. Większość z nich chce zbudować klub od podstaw, stawiając na akademie i rozsądny skauting. W pewnym stopniu ma to doprowadzić do samofinansowania klubu, który będzie wzrastał do kolejnych wyzwań. Po erze miliarderów nastąpiła epoka menedżerów Czy era setek milionów złotych wpompowanych w kluby coś dała? Poza paroma chwilami sukcesów – nic. Większość inwestycji, budowanych stadionów, milionowych transferów nastąpiła już u schyłku panowania miliarderów, albo już w obecnej erze. Jedyna scheda po tamtym czasie to kluby utrzymywane przez najbogatszego właściciela, jakiego można znaleźć – polskiego podatnika.

Fot. Wikipedia