Brutalne zderzenie z rzeczywistością. Awans Liverpoolu i Bayernu

Brutalne zderzenie z rzeczywistością. Awans Liverpoolu i Bayernu

Dzisiaj rozpoczęła się runda rewanżowa 1/8 finału Ligi Mistrzów. W obu meczach sprawa awansu była przed gwizdkiem sędziego otwarta, choć czasem tylko na papierze. Ostatecznie po rozpoczęciu meczu było widać jak na dłoni, które drużyny dysponują lepszym potencjałem piłkarskim.

Remis w meczu Bayernu Monachium z RB Salzburgiem wlał trochę niepewności w szeregi Bawarczyków. W przeciągu większości meczu nie wyglądali jak zdecydowanie lepsza drużyna, a remis pozostawiał rywalizację otwartą. Wiadomo jednak, że to Niemcy dysponowali znacznie lepszym składem i musiałby się wydarzyć cud, aby Salzburg wyszedł z tego dwumeczu zwycięsko. Od pierwszej minuty Bayern chciał strzelić pierwszą bramkę, aby przełamać nadzieje Austriaków i przejąć kontrolę nad spotkaniem. To im się udało i próby obrony bramki okazywały się nieskuteczne. Trudno ocenić kiedy padłaby pierwsza bramka po akcji, ale dwa pierwsze gole padły po rzutach karnych w 12 i 21 minucie. Hattrick Roberta Lewandowskiego stał się faktem dwie minuty później. Ledwo zaczęła się druga część pierwszej połowy, a mecz można było uznać za zakończony. W 31 minucie Serge Gnabry dołożył bramkę na 4:0.

W drugiej połowie sytuacja nie wyglądała dobrze dla Salzburga, który mógł tylko dograć to spotkanie. Bayern jednak chciał potwierdzić dominacje i ciągle próbował strzelić kolejne bramki. W 53 minucie, a wynik podwyższył Thomas Muller. Austriakom udało się uratować honor i trafić na 5:1, ale to było wszystko na co było ich stać dzisiejszego dnia. Niemiec jednak chciał podreperować swój wynik strzelecki i 83 minucie strzelił swoją drugą bramkę. Trzy minuty później było już 7:1, a w końcu na listę strzelców wpisał się Sane mający również dwie asysty.

Chyba kryzys Bayern ma za sobą, choć Salzburg nie był jakimś wielkim przeciwnikiem to napsuł krwi Bawarczykom w pierwszym meczu. Dodatkowo Bayern po raz kolejny ma problem z zachowaniem czystego konta w meczu, a bramka padła po niemrawości w obronie. Dalej należy monachijczyków traktować jako faworytów do wygrania Ligi Mistrzów, ale jeśli znowu przydarzy im się taki drobny spadek formy to z lepszym rywalem może nie być tak dobrze.

Drugi mecz Liverpoolu z Interem wymagał od tych drugich odrobienia dwubramkowej straty. Dla zespołu takiej klasy jak ekipa z Mediolanu nie było to zadanie niewykonalne, ale musieliby wyciągnąć wnioski z przegranego meczu. Niestety mecz był bardzo podobny do pierwszego spotkania. Inter nie kreował wielu akcji, a głównym zagrożeniem bramki był Trent Alexander-Arnold i jego podania i strzały ze stałych fragmentów gry. Nie brakowało wiele, aby Liverpool prowadził w pierwszej połowie, ale strzał van Dijka udało się wybić obrońcom Interu.

W drugiej połowie sytuacja była znacznie gorsza dla Włochów. Liverpool dalej dominował, a udawało mu się dochodzić do groźnych akcji bramkowych. W jednej z nich Salah powinien trafić, gdyż dostał piłkę pod nogi, a w bramce stali tylko obrońcy. Egipcjanin jednak trafił w słupek. W zasadzie Interowi bramkę kontaktową w dwumeczu podarowała obrona Liverpoolu, która źle wyprowadziła piłkę, a ta padła łupem piłkarzy Interu i Lautaro Martinez mający sporo miejsca mógł pokonać ładnym uderzeniem Alissona. Wszystko jednak odwróciło się o 180 stopni, gdy głupi faul wykonał Sanchez, a sędziemu pozostało tylko dać mu czerwoną kartkę. Po tym jednym zrywie mecz wrócił do starych schematów, a tym razem drugi słupek uratował Inter przed utratą gola i znowu obił bramkę Salah.

Liverpool awansował w pełni zasłużenie, a tylko błąd obrony The Reds utrzymał przy życiu Inter, choć trwało to zaledwie dwie minuty. Od momentu wyrzucenia Sancheza z boiska, Włosi nie byli wstanie stworzyć zagrożenia pod polem karnym przeciwnika. W obu spotkaniach nie było jednego krótkiego momentu, w którym Nerazzurri wyglądali jak zespół mogący awansować kosztem rywali z Anglii.

Fot. Wikipedia