Żółta łódź podwodna po walce, ale osiadła na dnie

Żółta łódź podwodna po walce, ale osiadła na dnie

Wydawało się, że przewaga dwóch bramek dla Liverpoolu z pierwszego meczu będzie trudna do odrobienia. Villarreal u siebie jednak pokazał się z bardzo dobrej strony i postawił mocne warunki przeciwnikowi. Ostatecznie….

Obie ekipy przystąpiły bez większych problemów. Parę urazów wykluczyło niektórych zawodników, ale obie kadry mogły spokojnie zaprezentować się z jak najlepszej strony. Unai Emery nie mógł jednak zagrać cierpliwego futbolu, a zacząć odrabiać straty mając z tyłu głowy, że rywalem jest Liverpool. Drużyny Kloppa z przyjemnością wykorzystają każdy błąd, więc dawka ostrożności była wskazana. Mecze jednak układał się dla Hiszpanów idealnie. Po świetnej klepce już w 3 minucie Dia wykorzystał świetne odegranie i wpakował piłkę obok Alissona. Zdecydowanie zaspała obrona gości, która pozwoliła rywalom na podania w tak groźnym miejscu.

Nadzieje na odwrócenie losów meczu przybrały realnych kształtów w 43 minucie. Capoue świetnie nawinął obrońce i dośrodkował na głowę Coquelina. Remis w dwumeczu i mecz teoretycznie zaczynał się od początku. Jednak pozostała jeszcze druga połowa, na którą Liverpool wyszedł podwójnie zmotywowany, a jeszcze Klopp dopingował ich w czasie wejścia na murawę Villarreal wszedł na drugą część spotkania bardziej wyważony. Osiągnęli swój cel więc to Liverpool musiał gonić ich, aby nie ryzykować grę w dogrywce, a co gorzej rzuty karne. Wydaje się, że oddanie kontroli meczu rywalowi było błędem, bo Liverpool tylko z minuty na minutę się rozkręcał. W 62 minucie w pole karne wbiegł Fabinho i mocnym uderzeniem pokonał Rulliego, który nie mógł tak mocnej piłki dobrze kontrolować. Pięć minut później był już remis. Błąd w wyprowadzeniu piłki w wykonaniu Villarrealu, szybkie dośrodkowanie Alexandra Arnolda, który znalazł niepilnowanego dżokera Diaza i bramkarz ponownie był bez szans.

Od tamtego momentu dużo się nie zmieniło. Liverpool dalej grał wysoko i próbował strzelić bramkę, a gospodarze nastawiali się na pojedyncze akcje, ale nie potrafili przedrzeć się pod pole karne, gdzie skutecznie byli powstrzymywani przez defensywę. Ryzyko jakie podejmowali gospodarze zostało ukarane, kiedy wkradła się nerwowość przy grze na połowie rywali. Piłkę przejął Mane, który przebiegł pół boiska minął bramkarza i obrońców i wpakował piłkę do pustej bramki. Absolutny brak porozumienia i błędy przyczyniły się do utraty bramki. W toku meczu to Anglicy byli bliżej strzelenia czwartej bramki, ale brakowało skuteczności. Hiszpanie wpuszczali kolejnych napastników, ale bezskutecznie

Liverpool awansował pewnie, ale wydawało się że wszystko przesądziło się już w pierwszym spotkaniu. Należy podejść z respektem do postawy Unaia Emery i spółki, którzy potrafili przez pewien moment wrócić do rywalizacji, a nawet próbować sprawić niespodziankę. Gra w obronie w obu zespołach szwankowała, o ile w Liverpoolu i tak kluczowa jest gra ofensywna, to jeśli trafią na zespół równie kompetentny w ataku może być różnie.

Fot. Wikipedia