Stokowiec w Lubinie sprawdzi filozofię Heraklita

Stokowiec w Lubinie sprawdzi filozofię Heraklita

Powroty trenerów do starych zespołów są różnie udane. Zazwyczaj dzieli je wiele lat i w rzeczywistości z tamtych poprzednich klubów została nazwa, a czasem gdzieś w sztabie szkoleniowym pojawia się jeden, czy dwóch piłkarzy mających możliwość współpracy z trenerem. Piotr Stokowiec pracował w Zagłębiu jeszcze 2017 roku więc jest to dosyć nietypowy szybki powrót.

Złośliwi mogą wytknąć powrót Aco Vukovica do Legii, którego przerwa między kadencjami trwała na tyle krótko, że zdążył się załapać na trwający kontrakt. Podobny przypadek miał miejsce z Wojciechem Stawowym, ale trener Cracovii został zwolniony krótko po podpisaniu dziewięcioletniej umowy z klubem i po prostu zdążył raz jeszcze wrócić do klubu. Jacek Zieliński obecny trener Pasów również zaliczył powrót na ulicę Kałuży.

O ile Vukovic może się bronić relacjami z klubem jako piłkarz oraz trener zdobywający mistrzostwo tak Stokowiec, czy Zieliński ze swoimi nowymi-starymi klubami niczego nie zwojowali. Owszem udawało im się zajmować czołowe miejsca w Ekstraklasie, ale rozstanie odbywało się trudnej atmosferze, szczególnie w przypadku byłego piłkarza Polonii Warszawa mającego przylepioną łatkę szkoleniowca mającego trudne relacje z zawodnikami. Możliwe, że włodarze klubów chcą aby zespoły wróciły na ten poziom, który był wówczas niesatysfakcjonujący. Zieliński może i awansował z Cracovią do europejskich pucharów, ale wówczas skompromitował się w rywalizacji z macedońską Skendiją. Najwidoczniej 2017 rok dla Cracovii i Zagłębia został uznany za największy błąd w najnowszej historii i chcą za wszelką cenę cofnąć czas. Cztery lata w futbolu to wystarczająco sporo, aby wielu zawodników przestało grać w danym zespole, ale nie na tyle długo aby kibice zapomnieli poprzednią kadencję trenera.

Powroty szkoleniowca do starego klubu nie są czymś rzadkim w światowym futbolu. Jednak dotyczy to absolutnych mistrzów w swoim fachu. Legendy drużyny mające przywrócić stare dobre czasy, albo swoim autorytetem wydźwignąć klub z kryzysu. Jupp Heynckes, Zinedine Zidane, czy Jose Mourinho dla swoich starych-nowych klubów byli czymś więcej niż trenerami. Cała trójka to została wzorami do których przystawia się następców muszących rywalizować z legendą ich sukcesów. Nawet klęska przy drugim, czy trzecim powrocie nie niszczy pomnikowego wizerunku trenera. Oczywiście mogą to być mniejsze legendy jak Harry Redknapp, który najpierw w 2003 roku awansował z Portsmouth do Premier League, aby przy drugim podejściu zdobyć Puchar Anglii.

Stokowiec, Vukovic i Zieliński raczej nie zaliczają się do najlepszych trenerów w historii w ostatnich kilkunastu latach. Bardziej zrozumiałe były chociażby plotki o Henningu Bergu w Legii Warszawa, który rzeczywiście stworzył w Warszawie maszynkę do gry w europejskich pucharach. Vukovic to wierny żołnierz Wojskowych będący na zawołanie klub niczym kiedyś Nawałka, Moskal i Kulawik w Wiśle Kraków. Ostatecznie oderwanie się od matecznika przynajmniej dla dwóch pierwszych przyniosło wiele dobrego. Kierowanie się sentymentami jest niebezpieczne w budowaniu zespołu, gdyż po wielu latach szkoleniowcy nie muszą mieć takiego ognia jak kiedyś, a współpraca może ni trwać tak dobrze jakby się wydawało. Trenerzy nawet jeśli znają powiedzenie Heraklita o zmienności rzeki, do której się wchodzi jednak z tyłu głowy mają te „ludowe” przekonanie o naturze rzeki, która ich ostatecznie i tak wyrzuci na brzeg.

Fot. Wikipeida