Real ucieka ze stryczka po raz kolejny

Real ucieka ze stryczka po raz kolejny

Dzisiejsze starcie miało przesądzić, czy czeka nas powtórka finału sprzed kilku lat, czy jednak finał będzie wewnętrzną angielską grą. Rywalizowały ekipy będące obecnie na szczycie tabel swoich lig. Mecz był nudnawy, ale pod koniec meczu piłkarze Realu się rozkręcili. Cierpliwość gry Pepa Guardioli się nie opłaciła. Szykuje nam się rewanż za finał Ligi Mistrzów z 2018 roku.

Real przystępował do rewanżu z jednobramkową stratą i sporą chęcią do obronienia tej różnicy. Manchester City podszedł do meczu znacznie spokojniej, gdyż jakikolwiek błąd zmusiłby ich do otwarcia meczu na nowo. Hiszpan ustawił mecz pod swoją kontrolą. Zagrali pierwszą połowę bardzo dojrzale ze świadomością wyniku. Real atakował w pierwszej połowie, ale bezskutecznie. Swoje szanse miał jak zwykle Vinicius, ale też Benzema spudłował w dość prostej sytuacji. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się remisem, co było nie na rękę Realowi.

Druga połowa była jeszcze gorsza pod względem wymiany ciosów. O ile w pierwszej połowie obie drużyny zagrażały bramce rywali, tak przez większą część gry po zmianie stron w zasadzie trudno było zlokalizować jakąkolwiek dobrą sytuacje dla jednej, albo drugiej drużyny. Strzałów padło bardzo nie wiele, Real nie był w stanie wykreować czegokolwiek, a pojedyncze rajdy skrzydłowych kończyły się niczym. Ta usypiająca atmosfera byłą na korzyść City, które wykorzystało to w 73 minucie. Dość ospały kontratak rozruszał Bernardo Silva, który pociągnął kilkadziesiąt metrów piłkę do pola karnego oddał na skrzydło do Mahreza a ten mocnym uderzeniem przy słupku zaskoczył Courtoisa. Ilość miejsca jaką miał Portugalczyk, brak agresywności w dojściu do rywali i kompletne zgubienie Algierczyka obarcza całą obronę Realu. Bramkarz pewnie mógł zachować się lepiej, ale przy kompletnym zaskoczeniu i braku ruchu nie miał żadnych szans.

Real dokonał kilku ofensywnych zmian, ale nie zmieniło to początkowo obrazu spotkania. Benzema miał w 82 minucie sytuację, w której mógł strzelić bramkę. Sędzia dopatrzył się spalonego w tamtej sytuacji. Królewscy nie wyglądali jak na zespół, który musi odrobić dwie bramki straty. Bliżej strzelenia bramki było City, ale w jednej z sytuacji obrońcy gospodarzy wybijali piłkę z linii bramkowej. Brakowało Realowi zdecydowania, agresywności, pojedyncze rajdy i błyski Viniciusa oraz Benzemy zdały się na nic. Nastąpiła końcówka spotkania i Real zdecydował się na podkręcenie tempa, tym razem skutecznie.

Trudno ocenić co się stało w szeregach gości, czy to był problem mentalny, czy też jakieś problemy fizyczne, ale City zniknęło z murawy. Koncert zagrał świeżo wpuszczony Rodrygo, a i też jego koledzy zaczęli wygrywać pojedynki z rywalami. Piłkę rozrzucił Camavinga do Benzemy ten zgrał do Brazylijczyka i w 90 minucie Real strzelił bramkę na 1:1. Doliczone minuty dla City trwały jak godziny, a Real docisnął przeciwnika, a oni cofnęli się pod swoje pole karne. Minutę później już było 2:1, a Rodrygo tym razem wykorzystał podanie Asensio. Mogło być jeszcze wyżej, ale zabrakło już skuteczności, a City wytrzymało do końca spotkania.

Dogrywka zaczęła się dla City od trzęsienia ziemi. W 95 minucie padł Benzema w polu karnym, sędzia podyktował jedenastkę, a ją na bramkę zamienił poszkodowany. City nie odpowiedziało przez całą dogrywkę. Trochę dynamiki wprowadził Sterling, ale poza wymuszaniem fauli nic więcej nie wniósł. Żadna ze stron nie zagroziła bramce rywali i jednak to Real awansował dalej. Królewscy po raz kolejny odrobili straty i awansowali mimo że nie grali lepiej od przeciwników. Turniejowa forma budzi szacunek, choć muszą pamiętać o tym, że w finale nie będzie rewanżu

Fot. Wikipedia