Początek ćwierćfinałów Ligi Mistrzów

Początek ćwierćfinałów Ligi Mistrzów

Tylko osiem zespołów zostało w rywalizacji o końcowy triumf w Lidze Mistrzów. Dzisiaj odbyły się pierwsze mecze 1/4 finału i tylko w jednym doszło do zdecydowanego rozstrzygnięcia. Aczkolwiek trzeba pamiętać, o tym że na tym poziomie wszystko jest możliwe, ale jednak rzadko się zdarzają cudza.

Manchester City i Atletico Madryt oraz Liverpool z Benfiką to dzisiejsze spotkania. Pierwsze starcie to już kolejny element rywalizacji między Pepem Guardiolą a Diego Simeone. Obaj panowie reprezentują zupełnie inne podejście do piłki nożnej. Przed spotkaniem jak zwykle pojawiły się obawy, że Hiszpan znowu będzie próbował czymś zaskoczyć i pokonać w ten sposób rywala, ale w Lidze Mistrzów czasami zdarzało mu się przesadzić. Simeone nastawił zespół na to co zwykle, czyli cierpliwą grę w defensywie i pojedyncze akcje mogące zakończyć się jakimś groźnym strzałem. W zasadzie oba zespoły nie stworzyły wiele zagrożenia, dochodziły do pola karnego wielokrotnie, ale były powstrzymywane. W przypadku City to mur zawodników z Atletico utrudniał przedarcie się głębiej, a brak zaangażowania większej liczby piłkarzy w ataki zespołu z Madrytu wymuszał podejmowanie indywidualnych akcji, które kończyły się na obrońcach z północnej Anglii.

Druga połowa rozpoczęła się od paru szarpnięć z obu stron, ale znowu brakowało skuteczności jak w przypadku uderzenia Gundogana, albo szybkości gdy Griezmann próbował w kontrataku urwać się obrońcom City. Od tego momentu sytuacja się uspokoiła, co chyba nie było mile widziane przez Simeone dokonującego trzech zmian w 60 minucie. Miało to zintensyfikować grę z przodu Rojiblancos. Nosa jednak mieli eksperci w studio, czyli Rio Ferdinand, Joleon Lescott i Owen Hargreaves, którzy sugerowali że wpuszczenie Fodena będzie kluczowe dla rezultatu spotkania. Chwilę po wejściu Anglik popisał się podaniem między obrońcami do Kevina de Bruyne, a ten w 70 minucie pokonał Oblaka. Zmiany niczego nie przyniosły dobrego dla Atletico, a to City było bliższe strzelenia drugiej bramki. Ostatecznie jednak wynik został bez zmian. Anglicy wygrali, ale trudno aby było inaczej, jeśli Atletico grając defensywnie nie umie wygrywać pojedynków z przodu.

W drugim meczu nie było zbyt wielu szachów. Liverpool przeważał nad Benfiką i raczej tylko kwestia wysokości wygranej była niewiadomą. W 17 minucie otworzył wynik, kiedy świetne podanie Robertsona z rożnego wykorzystał Konate. Szybko stracona bramka pomieszała w szykach Portugalczyków, którzy nie planowali atakować Liverpool od pierwszych minut. Wciąż The Reds kontrolowało spotkanie i próbowało strzelić kolejne bramki. Udało się to w 34 minucie, kiedy świetne podanie z głębi przejął Diaz i w dwójkowej akcji obsłużył Mane, któremu pozostało tylko wpakować piłkę do bramki obok bezradnego bramkarza. Solidna zaliczka przed drugą połową to główny cel jaki udało się osiągnąć Kloppowi i spółce. Ostatecznie jednak Benfika pokazała, że nieprzypadkowo znalazła się w ćwierćfinale i już w pierwszej części drugiej połowy strzeliła bramkę kontaktową, choć dużo dał kiks Konate, który nie trafił w piłkę, a Nunez wykorzystał błąd. Jednak daleko było od remisu, a Liverpool cisnął dalej i udało im się w 87 minucie strzelić na 3:1. Pewne zwycięstwo i Liverpool może spokojnie czekać na rewanż

Fot. Wikipedia