Pierwszoroczniaki w playoffach

Pierwszoroczniaki w playoffach

Debiutancki sezon w najlepszej lidze świata to i tak wielkie osiągniecie dla nastolatków, którzy rok wcześniej zostali wybrani w drafcie do zespołów. Czasem jednak nie kończy się to tylko w rundzie zasadniczej, a młodzież musi wykazać się od razu w grze o mistrzostwo. W artykule przyjrzymy się pierwszoroczniakom, którzy rozegrali pierwsze swoje mecze.

Zach LaVine musiał czekać aż 478 meczów, aby móc zagrać w turnieju posezonowym. Od 2014 roku raz za razem jego rozgrywka w NBA kończyła się na rundzie zasadniczej i wakacjach. Ostatecznie udało mu się przełamać tę niechlubną passę po ponad ośmiu latach z Chicago Bulls. 27 latek jest jednym z wielu debiutantów, czasem młodszych o niego o całe pokolenie. Jedenastu z zeszłorocznego draftu pojawiło się na parkietach playoffów. Z racji, że najwyższe miejsca w loterii dostają najgorsze drużyny próżno szukać w reprezentantach pierwszoroczniaków czołowych wyborów. Tylko trzech zostało wybranych w pierwszej dziesiątce, a najwyższej z nich jest Scottie Barnes, który gra w barwach Toronto Raptors.

Wychowanek uniwersytetu z Florydy z miejsca wskoczył do pierwszej piątki Kanadyjczyków notując całkiem przyzwoite liczby. W pierwszym swoim debiucie zaliczył 15 punktów, co jest troszkę poniżej średniej punktów zdobywanych przez cały sezon, ale zebrał też 10 piłek (trzy więcej niż średnia). Double-double w pierwszym meczu to bardzo dobry wynik, a brakowało tylko dwóch asyst do trypletu. Wszystko byłoby ok, gdyby Toronto wygrało mecz z 76ers. Barnesowi towarzyszył Dalano Banton wybrany z 46 pickiem, ale zagrał zaledwie trzy minuty, w których zdobył zaledwie jeden punkt i asystę. Zdecydowanie trener Toronto mniej zaufał mu w pierwszym meczu, gdyż w sezonie rozgrywał ponad 10 minut na mecz, co świadczy że jego rola w tegorocznej rywalizacji będzie zdecydowanie marginalna, a może zakończyć się w pierwszej rundzie patrząc na dominacje 76ers w pierwszym meczu.

Występ Barnesa był zdecydowanie najlepszy z tego rocznika, ale warto też wspomnieć o Bonesie Hylandzie. Zawodnik Denver Nuggets zanotował solidny mecz z ławki rzucając dziesięć punktów w 17 minut jakie dostał od trenera. Rozgrywający potwierdził swoją grą, że sezon regularny nie był przypadkowy. Również wchodził głównie z ławki i rzucał podobną liczbę punktów. Natomiast w Nowym Orleanie dwójka graczy zagrała ponad 25 minut – Trey Murphy III i Herbert Jones. Występy ich nie przeszły do historii bo przez tyle czasu nie potrafili zdobyć wielu punktów w wielu kategoriach. Szczególnie występ tego drugiego martwi, gdyż zdecydowanie zagrał poniżej swoich osiągów z tegorocznego sezonu.

Na drugim końcu znajduje się para z Golden State Warriors Jonathan Kuminga i Moses Moody, którzy nie pełnią istotnej roli w ekipie z San Francisco. Obaj koszykarze zostali wybrani z wysokimi numerami (7 i 14), ale jednak Steve Kerr nie widzi ich jako kluczowych zawodników w jego rotacji. Zagrali po trzy minuty, w których nie mieli wielu okazji to wykazania się, zdecydowanie mniej niż otrzymywali w czasie sezonu. Trudno ocenić, czy takie epizodyczne występy dla nich jakkolwiek przełożą się na lepszą grę w przyszłości.

W zeszłym roku pierwszoroczniaków było znacznie więcej na boiskach playoffów, ale zdecydowanie byli w gorszej sytuacji niż pojedyncze przypadki z tego sezonu. Mało który dostawał tak wiele szans jak wspomniani koszykarze. Żaden nie zaliczył średnio więcej niż 20 minut na mecz w pierwszej rundzie. Wciąż jednak jest to odwieczny problem młodych perspektywicznych sportowców, co do wyboru ścieżki kariery. Z jednej strony możliwość gry w czołowych zespołach pozawala na otrzaskanie się z największymi rywalizacjami już za młodości, ale niektórzy trenerzy oszczędnie rozporządzają ich talentem przez co większość walki o awans oglądają z ławki rezerwowych, a czasem tylko z trybun. Tymczasem czołowi zawodnicy draftu może obserwują rywalizację po sezonie na ekranach telewizorów, czy smartfonów, ale mogą być zadowoleni ze swoich osiągnięć w sezonie regularnym.

Fot. Wikipedia