Europejskie puchary psują średniaków

Europejskie puchary psują średniaków

Podporządkowanie gry w lidze na rzecz rezultatów w Europie, przeliczanie kwot za kolejne rundy to domena dyskusji pojawiających się na początku i trakcie sezonu. Przeglądanie rankingów, analiza sytuacji w Azerbejdżanie, Serbii czy Malcie to stały punkt po zakończonym sezonie. Późniejsze porażki naszych reprezentantów we wczesnych rundach są komentowane jako zamknięte drzwi do piłkarskiego raju. Pieniądze z kolejnych awansów i zwycięstw w pucharach mają być tym wymarzonym „El Dorado”, które pozwolą zadomowić się polskim drużynom wśród europejskich średniaków. Co jeśli jest to tylko złudna nadzieja?

Przeglądając europejskie sukcesy klubów z krajów „nowej” Unii od sezonu 2003/2004 jest ich bardzo niewiele. Należy wyróżnić APOEL Nikozja, który w sezonie 2011/2012 doszedł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Sukces ten nie przełożył się na stworzenie europejskiej dynastii. Klub ten zagrał dwa i cztery lata później w tych rozgrywkach. APOEL również nie rozbił banku ze sprzedaży zawodników. Z jednej strony nie musiał, gdyż kwoty z Ligi Mistrzów mogły mu na to pozwolić jednak  Cypryjczycy i tak sprzedawali piłkarzy za kwoty, które nie robią wrażenia nie tylko na Lechu czy Legii ale pewnie i Pogoni, czy Cracovii.

Kluby czeskie mają najwięcej epizodów  w fazie pucharowej. Sparta Praga w 2003/2004 roku awansowała do 1/8 finału, a później dwa razy po tym sukcesie pod rząd meldowała się w grupach LM, aby nigdy więcej nie awansować do tych rozgrywek. Praskiej drużynie również udało się dotrzeć do ćwierćfinału Ligi Europy w 2015/2016 roku oraz awansować z grupy w tym sezonie. Slavia doszła w tym roku do 1/4 finału LE wyrównując sukces z poprzednich lat. Kilka prób podejmowała Viktoria Pilzno, która przeżywając swój najlepszy okres otarła się o awans do ćwierćfinału trzykrotnie. Chorwackie Dynamo Zagrzeb, z którym wiązano największe nadzieje w tym sezonie swój marsz do Gdańska zakończyła obok Slavii. Bułgarski Łudogorec Razgrad raz zameldował się w 1/8 finałów LE (sezon 2013/2014) kilkukrotnie wychodząc z grupy. Steaua Bukareszt potrafiła dotrzeć do półfinału Pucharu UEFA w sezonie 2005/2006. I koniec. Na szesnaście klubów z „nowej” UE grających od 2003 roku w Lidze Mistrzów tylko dwa awansowały w tych rozgrywkach dalej niż faza grupowa.

Nawet kluby z Turcji, Rosji i Ukrainy napędzane pieniędzmi oligarchów mające pośród siebie ćwierćfinalistów LM, zdobywców Pucharu UEFA, czy finalistów Ligi Europy osiągają wyższe rundy stosunkowo rzadko. Kluby wydają olbrzymie kwoty aby przebijać oferty za europejskich średniaków oraz płacąc wysokie pensje swoim rodzimym graczom. Wszystkie wydatki dawały wspominanym klubom sporadyczne wyjście z grupy LM (cztery ćwierćfinały ostatni w 2012/2013), w Lidze Europy od ostatniego finału z uczestnictwem Dnipro Dniepropietrowsk (które przestało istnieć w 2019 roku), tylko Szachtar Donieck dwukrotnie docierał do półfinału tych rozgrywek.

Wiele z wymienionych klubów dominuje w rozgrywkach krajowych wygrywając je czasem kilka-kilkanaście razy z rzędu albo ma zapewniony coroczny awans do europejskich pucharów. Korzyści finansowe z nich płynące nie pozwoliły na zbudowanie klubu mogącego rzucić wyzwanie potęgom europejskim. Dla piłkarzy gra w pucharach jest niewątpliwie korzystna, gdyż stanowi okno wystawowe i weryfikacje umiejętności oraz szanse na transfer do lepszej ligi. Dla klubów jest to oczywiście zastrzyk finansowy czasem większy niż same pieniądze z pucharów, ale również ból głowy przy znalezieniu zastępców. Trenerzy, którzy wcześniej nie cieszyli się międzynarodowym uznaniem nie korzystają z wyników jako trampoliny do lepszych klubów. Dla kibiców jest to pewnie gratka, aby zobaczyć europejskie gwiazdy na swoim stadionie z nadzieją na niespodziankę w pojedynczym meczu. Ale generalnie?

Pieniądze z Europy umacniają już i tak mocne kluby w poszczególnych ligach, ale nie dają żadnej szansy na progres i przeskoczenie kolejnych szczebli w europejskiej rywalizacji. Inne drużyny nie rosną wraz z pucharowiczami, nie korzystają z ich sukcesów. Twierdzenie, że Lech i Legia grają dla całej Polski jest kuriozalne. Sukcesy w europejskich pucharach prowadzą do zmniejszenia rywalizacji w krajowych ligach, gdzie najwięksi są w stanie drenować biedniejsze kluby, a inwestorzy wierzący w szanse na przeskoczenie z klubu średniego do czołówki muszą się mierzyć z wyższymi kosztami wejścia do rywalizacji powodowanej sztucznym pompowaniem potencjału przez euro-dotacje. Piłkarze, którzy chcą zrobić krok naprzód albo muszą liczyć na transfer do najlepszych rodzimych klubów lub szukać szczęścia np. w Polsce. Historia „starych Słowaków” to opowieść właśnie o europejskich pucharach, gdzie nie ma miejsca na rywalizacje w ligach krajowych, a sami potentaci co roku szykują się na walkę z murem.