O transferach raz jeszcze

O transferach raz jeszcze

Polskie kluby wydają za mało, polskie kluby nie są w stanie rywalizować z innymi drużynami, naszym zespołom brakuje odwagi w podejmowaniu decyzji tranferowych. Można spotkać się z takimi wypowiedziami praktycznie co sezon, kiedy z naszej Ekstraklasy odchodzi kilku piłkarzy, a kluby zarabiają za nich kilkanaście milionów euro łącznie wydając niewielki procent tej kwoty. Ostatnio pojawiły się pozytywne komentarze dotyczące bicia rekordów wszechczasów przez Lecha Poznań. Rzeczywistość jest jednak trochę bardziej skomplikowana.

Inflacja to popularny termin szczególnie poruszany w ostatnich miesiącach. Wartość pieniądza z biegiem lat się zmienia i ma wpływ na to wiele czynników. Dodatkowo zmiany są stosunkowo szybkie i częste więc ludzie są świadomi tych diametralnych różnic. Raz można powspominać czasy, gdy za pięć złotych można było „zaszaleć’, ale również setki tysięcy mogły co najwyżej przydać się do rozpalenia pieca. Nie inaczej było i jest z transferami piłkarskimi, które jak wszystko jest poddane regułom rynkowym.

W wartościach nominalnych polskie kluby najwięcej wydały w 2010 roku, gdyż było to blisko 18 mln euro, na drugim miejscu znajdzie się 2019 (13,9), a trzecim 2008 (10,8) Przede wszystkim rzuca się na oczy, fakt że na polskim rynku transferowym kiedyś wydawano większe pieniądze niż obecnie. Kwoty powyżej dwóch milionów euro wydawały nie tylko Legia Warszawa, Wisła Kraków, ale też Cracovia, Jagiellonia oraz Polonia Warszawa. Przy uwzględnieniu inflacji i przeliczeniu kwot na 2020 rok to czołowa trójka się nie zmienia, ale dystans między nimi owszem. Różnica między drugim, a trzecim sezonem spada z trzech milionów do zaledwie ośmiuset tysięcy. Przy nominalnych wartościach tego nie widać, ale przy uwzględnieniu inflacji wychodzi, że na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku wydawano więcej niż w ostatnich latach (pomijając 2019).

Źródło: FRED, NBP (dla prognozy na 2021)

Z perspektywy kibica trudno nawet przypomnieć sobie większe sukcesy polskich drużyn na europejskich boiskach w latach 2005-2011, a w tamtych czasach wydawano więcej wartości na piłkarzy. Chociaż w tamtym czasie trzy razy dostały się do fazy grupowej Ligi Europy, z czego Lech Poznań w 2010-2011 potrafił wyjść z grupy. Wtedy też Poznaniacy wydali blisko trzy miliony euro, głównie dzięki pieniądzom pozyskanym z transferu Roberta Lewandowskiego do Niemiec. Ale w tych „chudszych” latach Legia Warszawa również regularnie zgłaszała się do tego etapu rozgrywek, a także potrafiła wskoczyć do Ligi Mistrzów. Sezon ten to zdecydowanie zaskoczenie, że pośrodku niczego kluby zdecydowały się na wydanie kilkunastu milionów euro. Wydaje się, że to był jeden z ostatnim momentów, w którym można było mówić o polskie ekstraklasie jako wyrównanej pod względem finansowym. Kilka klubów miało bogatych właścicieli gotowych do wyścigu zbrojeń. Ostateczna porażka kilku projektów (Polonia, Cracovia) wyhamowała ten marsz ku górze i ostatecznie duże gotówkowe transfery to domena Legii Warszawa i ostatnio Lecha Poznań. Kluby biedniejsze zdecydowały się na rywalizacje z potęgami za pomocą wiedzy, zamiast finansów. Jedynie do czego to doprowadziło to sporadyczne psucie krwi Legii Warszawa zdobywającej w czasem kuriozalnych okolicznościach mistrza Polski. Wynikało to ze słabości reszty stawki, a nie dominacji Wojskowych.

Obecne okienko transferowe jeszcze się nie zakończyło, a transfery z klubu mogą wymusić do wyłożenia kolejnych funduszów na wzmocnienie składu. Porażka Legii w Lidze Mistrzów i oddanie Juranovica, raczej sugeruje, że mistrz Polski raczej nie będzie uzupełniał stanu osobowego za wszelką cenę więc ostateczna kwota raczej zbytnio nie wzrośnie. Przeliczenia należy brać z przymrużeniem oka, jako ciekawe wyjście do dalszych wniosków Inflacja to różnica cen w określonym koszyku usługi i produktów i raczej GUS, NBP i inne instytucje nie uwzględniają ceny za piłkarzy w nim. Choć patrząc na ogólnoświatowe trendy wzrostu cen za zawodników można uznać, że na naszym rynku wewnętrznym zbytnio piłkarze zdrożeli jak masło, czy pietruszka.

Fot. Wikipedia