Jose Mourinho – symbol przemijania czasu

Jose Mourinho – symbol przemijania czasu

Wielu zawodników wie kiedy ma zejść ze sceny. Mimo bycia w formie w pewnym momencie mówią „dość” i kończą kariery lub decydują się na odejście z klubu. Kibice mają poczucie niedosytu, gdyż piłkarz wciąż mógłby być czołowym zawodnikiem może nie pod względem sportowym, ale jako lider drużyny trzymać ją mentalnie w kupie. Problem zaczyna się, gdy piłkarz nie wie kiedy skończyć. Podobnie jest z trenerami.

Nie można oczywiście wymawiać zawodnikom, że decydują się ciągnąc karierę do granic śmieszności. W końcu granie w piłkę to jest ich zawód i główne źródło utrzymania więc starają się zarabiać najwięcej jak tylko potrafią. Piłkarze jednak znikają po cichu i mniej widowiskowo. Stopniowo tracą miejsce w pierwszym składzie, ale łapią co rusz jakieś kontuzję utrudniające im granie na najwyższym poziomie. Trenerzy oszczędzając na ich siłach stosują rotację. Koniec piłkarza jest mniej bolesny, a później odchodzi on do egzotycznych lig, czy parę szczebelków niżej dokończyć swoją grę z piłką. Niektórzy nie maja takiego szczęścia albowiem kariery kończą im kontuzję, albo dyskwalifikacje. Zazwyczaj, gdy piłkarz odchodzi ze szczytu wciąż tli się nadzieja na powrót. Czasami to się zdarza jak chociażby Paul Scholes wracający po krótkiej przerwie wygrać raz jeszcze mistrzostwo Anglii, czy nasz Paweł Brożek, którego drugie pożegnanie z futbolem było bardziej godne jak na napastnika.

Z trenerami jest inaczej. Ich problem nie opiera się na starzeniu się ciała i kontuzjach, ale czymś bardziej złożonym. Niektórzy trenerzy są stworzeni tylko dla określonych czasów, gdzie króluje albo ofensywa, albo defensywa. Gdzie liczy się wynik, albo tylko styl. Jose Mourinho wpadł w pewnym momencie w wir złych decyzji. Przykleiły się do niego dwie łatki decydującego o jego losach. Pierwsza, że Portugalczyk nie potrafi trenować zespołów dłużej niż trzy sezony. Historia pokazała, ze trener w pewnym momencie traci zaufanie zespołu i najlepszym rozwiązaniem jest zwolnienie oraz ratowanie pozycji drużyny przez nowego szkoleniowca. Druga polegała na budowaniu drużyny od razu. Mourinho miał być specjalistą od wyciągania maksimum z zespołów, kimś kto stawia kropkę nad i w projekcie. Jego angaż dał Chelsea pierwsze mistrzostwo po wieloletniej przerwie. Za jego kadencji Inter Mediolan zdobył Ligę Mistrzów, a Real Madryt był w stanie przeciwstawić się Barcelonie uznawanej przez niektórych kibiców za jeden z najlepszych zespołów wszechczasów.

Problem Jose polegał jednak na tym, że zaczął przejmować kolejne projekty obarczone problemami przekraczającymi możliwości jednego szkoleniowca. Powrót do Chelsea był tego przykładem. W tym przypadku idealnie sprawdza się powiedzenie Heraklita z Efezu, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Chelsea z 2004 roku, a 2013 to zupełnie dwa inne zespoły. Pierwszy oczekiwał na pierwszy triumf w lidze, a właściciel był zniecierpliwiony, ale również hojny. Kilka lat później londyńczycy zapełnili gablotę pucharami krajowymi i europejskimi, a Rosjanin nauczył się oszczędniej dysponować funduszami w celu budowy efektywnego zespołu. W Londynie udało się wygrać chociaż mistrzostwo Anglii, ale Mourinho nie demolował tak reszty stawki jak w poprzednich kampaniach jako szkoleniowiec Chelsea.

Dalsza historia jest trudna do oceny. W Manchesterze United wygrał kilka trofeów, ale to nie było wystarczające i odszedł tak jak miał w zwyczaju na początku kolejnego trzeciego sezonu. Czy była to rzeczywiście kompromitacja? Sam twierdził z przekorą, że wicemistrzostwo z United to jego jeden z największych sukcesów. Dla kibiców był to przykry pstryczek w nos. Jak drugie miejsce z wielokrotnym mistrzem Anglii mogło być uznawane za sukces? Ostatecznie historia Solskjaera oraz tegoroczny sezon pokazał, że trudno jest osiągnąć dobry wynik mimo wydania setek milionów euro.

Tottenham i Roma to zespoły bliźniaczo do siebie podobne. Dwa kluby ze stolicy mające ambicję o wiele większe niż sugerowałaby historia oraz zbudowane zespoły. Wyskoki z formą traktowane jako oczekiwana średnia, zatrudnianie różnych trenerów i wydawanie dziesiątek milionów a zawodników, których forma i umiejętności to bardziej loteria niż prawdziwa klasa. Jose Mourinho poza FC Porto nigdy nie musiał budować ze średniaka klubu rywalizującego o mistrzostwo. Chelsea była produktem walczącym o najwyższe cele zarówno w 2004 i 2013, Real Madryt bez względu na to kto tam gra jest klubem walczącym o mistrzostwo od początku sezonu. Inter Mediolan wykorzystywał wyrwanie Juventusu z obiegu na parę ładnych lat i mógł po dominacji Serie A spojrzeć na europejskie puchary. Dwa ostatnie miejsce zatrudnienia Portugalczyka to zespoły z miejsc 4-5 więc oczekiwanie, że w jakimś wypadku Jose da coś więcej było dziwne.

Początek sezonu Esperito Santo oraz Conte pokazuję, że Tottenham i jego świetny sezon kiedy dotarł do finału Ligi Mistrzów to przypadek przy pracy. Wypowiedz Włocha, że dopiero po porażce z Murą dowiedział się o potencjale klubu i ile go czeka pracy jest wymowna. Trudno ocenić Jose Mourinho. W przeszłości był w stanie zdobyć wiele trofeów budując wiele gwiazd futbolu. Z drugiej strony to trener obejmujący zespoły mające skład na mistrza, a on sam ma dopilnować aby nic się nie popsuło w międzyczasie. Ktoś mógłby stwierdzić, że każdy trener jest w stanie wygrywać jak ma najsilniejszy skład w lidze, ale nie jest to takie proste jakby mogło się wydawać. Przygoda Mourinho z AS Romą nie będzie wyglądała jak z bajki, a on sam raczej odejdzie stamtąd szybciej niż później. Pytanie co dalej. Wciąż nie jest to stary trener, ale trzeci nieudany projekt nie wygląda dobrze w CV. Na powrót do Portugalii wydaję się za wcześnie, ale mało który klub z odpowiednimi zasobami piłkarskimi da mu szansę. Zawsze może zawiesić dres na haku i zająć się graniem w reklamach, bo wychodzi mu to dobrze.

Fot. Wikipedia