James Harden i 76ers – „dobrana” para

James Harden i 76ers – „dobrana” para

Philadelphia 76ers odpadała z Miami Heat po sześciu meczach. Zespół od początku „procesu” nie osiągnął nic specjalnego, choć ekipa przeszła wiele od zbierania najlepszych dostępnych graczy za pomocą draftu, czy ściąganie gwiazd zarówno parkietu jak i ławki trenerskiej. Jednak z Jamesem Hardenem trudno oczekiwać jakichkolwiek wyników.

Jeden z najlepszych strzelców w historii NBA mający wiele osiągnięć indywidualnych, oraz grając w całkiem mocnych zespołach nigdy nie był w stanie sięgnąć po mistrzostwo. Tylko raz udało mu się dotrzeć do finału z Oklahomą w 2012 roku, gdzie jednak nie pełnił tak ważnej roli jak w późniejszych latach. Harden nie był w stanie wygrać mając u boku Duranta, Westbrooka w swoich najlepszych czasach, Wokół niego był budowany projekt Rockets, gdzie również testowano różne warianty, a u jego boku pojawił się chociażby Chris Paul, Dwight Howard, czy ponownie Westbrook. W Brooklynie też miał obok siebie wielkie gwiazdy jak Durant, czy Irving choć problemy zdrowotne i pozasportowe utrudniły rozwój tego projektu, ale ostateczne i tak wylądował miękko w Filadelfii pod okiem swojego starego znajomego z Rockets. Harden bez względu na to, czy był kluczowym „szóstym graczem”, liderem, albo drugą opcją grał zawsze poniżej oczekiwań. Nigdy nie był w stanie w serii playoffów zrobić średniej zbliżonej do tej z sezonu regularnego.

Zdarzały mu się serie, kiedy rzucał ponad 30 punktów na mecz, ale jak na zawodnika notującego w swoich najlepszych latach takie średnie z perspektywy całego sezonu nie jest to imponujący rezultat. Niewątpliwie Harden nie jest koszykarzem, na którym może leżeć odpowiedzialność zespołu za zwycięstwo w PO. Tłumaczeń takiego stanu rzeczy było całkiem sporo. Pojawienie się mocnego Golden State Warriors, czy brak konkretnego wsparcia w postaci drugiej gwiazdy, ale jednak z jakieś przyczyny jego czołowi koledzy poza Westbrookiem potrafili odnaleźć się w lidze i zostać liderami zwycięskich zespołów, albo pełnić rolę ważnych zadaniowców. Problem jednak mógł leżeć w brodatym strzelcu.

76ers natomiast przeszło daleką drogę, od ekipy która zalegała na dnie tabeli, aby dzięki lepszym pickom móc zbudować zespół. Sam Hinkie był oceniany różnie, ale poprzez pozyskanie wielu ciekawych graczy projekt z wschodniej części USA wydawał się interesujący. Proces miał spore szansę na realizację. W pewnym momencie jednak natrafili na ścianę. Problemy fizyczne Embiida i Simonsa utrudniały budowanie wokół nich zespołu, a dodatkowo obaj zawodnicy nie uzupełniali się wzajemnie co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. Do wszystkiego doszedł jeszcze konflikt Australijczyka z zespołem i ostatecznie pozbycie się go za Hardena. Kameruńczyk również miał wiele problemów, a opieranie gry na podanym kontuzjom centrze wydawało się bezcelowe, dlatego też starano się odciążyć go sprowadzaniem dobrych nazwisk. Żadne z nich jednak nie dało nic specjalnego, a 76ers odpadało raz za razem. Sprowadzenie Doca Riversa, który miał dać doświadczenie zespołowi nie przyniosło sukcesu. Heat pewnie pokonało 76ers, a liderem ekipy z Florydy jest Jimmy Butler, który zaliczył w ostatnich latach epizod w ekipę z Pensylwanii.

Heat to też przykład jak udało się bez większych problemów odbudować zespół, po odejściu LeBrona Jamesa i rozpadzie wielkiej trójki. Ekipa po raz kolejny ma szansę na zameldowanie się w ścisłej czołówce, albo wręcz dotrzeć do finału. 76ers natomiast po latach wyrzeczeń nic z tego w zasadzie nie ma, równie dobrze zamiast kombinowania i wielkich strategii mogli pójść standardową drogą draftów i przepłacania gwiazd, a osiągnięcie zespołu na poziomie drugiej rundy nie wymagało przejścia drogi „Procesu”. Również zmienia się percepcja transferów Nets, które miało rzekomo odbudować się szybciej niż Celtics po pamiętnych roszadach Garnetta, czy Allena. Ostatecznie zarówno Brooklyn i 76ers są poza turniejem, a Boston prze pewnie do przodu.

Fot. Wikipedia