Geniusze i głupcy – paradoksy południowoamerykańskich trenerów

Geniusze i głupcy – paradoksy południowoamerykańskich trenerów

Ze względu na kiepskie wyniki w ostatnich eliminacjach po piętnastu latach odchodzi z reprezentacji Urugrwaju Oscar Tabarez. Trener przez ten czas wygrał Copa America, oraz zajął czwarte miejsce na Mistrzostwach Świata. Szkoleniowiec był poważany przez wielu, ale poza swoim krajem za dużej kariery nie zrobił. Trudno bowiem znaleźć szkoleniowca z południowoamerykańskiego kontynentu na światowych salonach.

Argentyńczycy, Brazylijczycy i inni to nacje uznane na rynkach światowych. Młode talenty bez rozegrania jednego poważnego sezonu w dorosłej piłce są kupowane na pniu, a po jakimś czasie okazuje się na ile faktycznie ich talent przekształcił się w gwiazdorskie umiejętności. Wydawać by się mogło, że w raz ze piłkarzami za nimi powinni podążać również szkoleniowcy. Duża przeszkodą nie jest chociażby język, gdyż hiszpański, czy portugalski nawet innej odmianie niż ta europejska to wciąż duża przewaga nad chociażby polskim trenerem nie mówiącym w innym języku niż ojczystym. Obecnie w czołowych ligach znajdziemy tylko Marcelo Bielse dostającego szansę na trenowanie Leeds United. Trener ma wielu zwolenników wręcz fanatycznych, ale raz za razem nie jest w stanie przeskoczyć pewnego pułapu w europejskiej piłce. W żadnym klubie nie zbliżył się do zbliżonych sukcesów, gdy chociażby trenował Chile. Na dłużej udało mu się zakotwiczyć w Leeds United, ale dla Argentyńczyka był to początkowo krok w tył. Obejmował bowiem ambitną drużynę, ale z drugiego poziomu rozgrywkowego. Wywalczył awans, oraz utrzymał zespół promując kilku zawodników.

W obecnym sezonie zamiast spokojnego miejsca w środku tabeli pozostała walka o utrzymanie. Trudno spodziewać się jak długo będą włodarze klubu czekać, aż Bielsa wygrzebie się z tego kryzysu. Ostatecznie nawet utrzymanie nie będzie warunkiem zostania w klubie, gdyż Argentyńczyk ma kontrakt tylko do końca sezonu więc pozbycie się go będzie stosunkowo prostym procesem.

Kuźnią dla latynoskich menedżerów jest naturalnie La Liga. Najprościej jest tam rozpocząć karierę w Europie zaczynając od kraju najbliższego kulturowo. Prym obecnie wiedzie Diego Simeone, choć trudno go nazwać produktem argentyńskiego szkolenia i sukcesów w tamtym kraju. Zatrudniony został głównie ze względu na zasługi dla Atletico Madryt jako zawodnik. Okazało się, że piłkarz sprawdził się wygrywając mistrzostwa Hiszpanii, czy docierając do finału Ligi Mistrzów. Simeone to w pewnym stopniu następca Hectora Cupera, który osiągał podobne sukcesy w Valencii, ale ostatecznie nigdy nie został topowym trenerem biorą raz za razem co raz mniej prestiżowe zespoły, kończąc na egzotycznych reprezentacjach takich jak Uzbekistan, czy Demokratyczna Republika Kongo. Całkiem przyzwoity był również Manuel Pellegrini trenujący Manchester City, oraz Real Madryt, ale w to w Maladze świecił swój szczyt pod względem osiągnięć z ograniczoną kadrą. Obecnie radzi sobie przyzwoicie w Betisie, ale jego ścieżka przypomina wspomnianego Cupera, choć może jeszcze odskoczy.

Argentyńczycy jeszcze potrafią pojawić się w europejskiej czołówce, choć czasem głównie dzięki innym zasługom takim jak znajomość klubu, czy zawodników. Zupełnie jednak nie odnajdują się na Starym Kontynencie Brazylijczycy. Scolari trenował Chelsea, ale zawiódł kompletnie. Leonardo miał epizody w obu klubach z Mediolanu, ale jego kariera trenerska szybko się zakończyła, a on sam wybrał inna drogę. Luxemburgo też pojawił się w Realu, ale na krótko i raczej był to nie udany eksperyment. Gdzieś na miarę przyzwoitym poziomie pojawił się Zico ze swoim Fenerbahce docierając do ćwierćfinału Ligi Mistrzów i to chyba największy sukces szkoleniowca z Kraju Kawy. Nawet w samej Brazylii zatrudnia się obcokrajowców, choć z różnym skutkiem. Juande Jesus zdobył mistrzostwo w Flamengo, ale namaszczony na topowego szkoleniowca Hernan Crespo szybko uciekł z Sao Paolo.

Dunga, Titi, czy nawet Scolari byli przez lata uznawani za więcej niż przyzwoitych szkoleniowców. Wykonywali przyzwoitą pracę zarówno jako trenerzy klubowi jak i gdy trzeba było prowadzić reprezentacje kraju. Ostatecznie nikt nie zrobił z nich kariery w Europie, ba nawet nie zostali zatrudnieni przez zespołu ze Starego Kontynentu. Częściej wybieranym kierunkiem były Chiny, ale też kraje Zatoki Perskiej. Oczywiście najważniejsze były w tej kwestii pieniądze, ale można założyć, że topowe kluby europejskie zdecydowane na zatrudnienie konkretnego trenera byłby w stanie wyłożyć bardzo dobre pieniądze.

Paradoksalnie jednak wielu trenerów z Ameryki Południowej jest ceniona przez swoich kolegów po fachu. Bielsa, Simeone, Sampaoli, Pekerman, czy Pellegrini są cenieni zarówno za filozofię gry, pojedyncze sukcesy z reprezentacjami, ale też za sam sposób bycia. Nawet Maradona jest oceniany za przyzwoitego szkoleniowca, kiedy chodzi o prowadzenie reprezentacji Argentyny. Nawet jeśli zawiódł to tchnął w nią nowego ducha dając szansę na późniejsze sukcesy w turniejach międzynarodowych. Do tej grupy zaliczany jest Oscar Tabarez, który raczej ze względu na zaawansowany wiek raczej nie chętnie podejmie się próby poprowadzenia nowej reprezentacji, czy klubu. To również typowy przykład trenera z Ameryki Południowej, ceniony, ale nigdy nie był rozważany jako ktoś, kto zbuduję europejską, światową potęgę.

Fot. Wikipedia