Fabryki sportowców. Uniwersytety i NBA

Fabryki sportowców. Uniwersytety i NBA

Dzisiejszej nocy byliśmy świadkami kolejnego draftu do NBA, kiedy ekipy wybierały potencjalne przyszłe gwiazdy swoich drużyn, a może i zawodników definiujących nową erę w historii ligi. Z numerem pierwszym do Detroit przeszedł Cade Cunningham reprezentujący Uniwersytet Oklahoma State. Numer pierwszy w drafcie to prestiż nie tylko dla zawodnika, ale również uczelni wydającej często dziesiątki milionów dolarów na swoje sportowe ekipy.

W ostatnich analizowanych trzydziestu latach jednak najwięcej jedynek wybieranych było pośród zawodników niereprezentujących żadnego college’u czy uniwersytetu. Znajdziemy wśród nich takie gwiazdy jak LeBron James, ale też Kwame Browna. Również Yao Ming jako zagraniczny koszykarz załapie się do tego rankingu. Najlepszy uniwersytet trzech dekad to Duke notujący pierwsze trzy topowe picki – Eltona Branda, Kyrie Irvinga oraz Ziona Williamsona. O ile Kyrie ma w swojej kolekcji pierścień, to Brand jest raczej zaliczany do kategorii rozczarowań, a Zion to wciąż jeszcze melodia przyszłości. Uniwersytet obok uczelni z Kentucky to także największa liczba zagranych meczów, bo ponad 20 tysięcy, ale też rozbija się ta liczba na około 60 zawodników wybranych w drafcie. Następne na liście uczelnie mają o kilkunastu mniej reprezentantów. Średnia miejsc wybranych wszystkich zawodników dla uniwersytetu Duke to 19,34. Tegoroczny wybór Jalen Johnson delikatnie psuje średnią, gdyż został wybrany z 20 miejsca. W przypadku Kentucky średnia to 22.8, a w tym roku znajdziemy Jacksona z 22 pickiem oraz Brandona Bostona wybranego dopiero z 51.

Analizując tylko trzy podstawowe statystyki, czyli punkty, asysty oraz zbiórki trudno znaleźć specjalistów w tej dziedzinie na konkretnym uniwersytecie, bo im większa liczba graczy, tym bardziej uśrednione wyniki. Warto przejrzeć jednak „flagowe” produkty, czyli zawodników zostających gwiazdami NBA, albo zadaniowcami wykręcającymi dobre statystyki w jednej kategorii.

Warto wspomnieć o takiej Oklahomie, czyli lokalnej rywalce uczelni nowego numeru jeden draftu 2021, gdzie średnia punktów wynosi około 13,1 punktu na mecz, a to dlatego, że znajdziemy tam wychowanków takich jak Blake Griffin, Eduardo Najera, Buddy Hield, czy Trae Young. Podobnie jest z Uniwersytetem Connecticut mającym 30 przedstawicieli, a jedenastu z nich rzucało powyżej dziesięciu punktów na mecz. Liderami są tacy gracze jak Kemba Walker, Ray Allen, czy Richard Hamilton. Czterech reprezentantów notujących ponad 20 punktów w karierze ma Kentucky z Davisem, Cousinsem, Bookerem oraz Townsem. W tym roku aż dwóch zawodników zostało z tego uniwersytetu wybranych w drafcie. Poza Bookerem również koszykarze notują double-double razem ze zbiórkami. Po drugiej stronie jest Vanderbilt, którego reprezentantów można doliczyć się aż dwunastu, jeden z nich nigdy nie zagrał w NBA, a średnia punktów to 5,6 punktów na mecz. Jeżeli najlepszym koszykarzem z uniwersytetu z Tennessee jest obecnie grający Darius Garland to raczej dobre czasy dla wychowanków tej uczelni dopiero nadchodzą.

Absolutnym domem dla zbieraczy piłek jest za to uniwersytet Georgetown, z którego wychodzili sami konkretni centrzy i silni skrzydłowi. Zacząć można od Dikembe Mutombo, Alonzo Mourninga, później przyszedł do NBA Roy Hibbert oraz Greg Monroe. Dodatkowo jeszcze z uczelni pochodzą Otto Porter oraz Allen Iverson. Patrick Ewing nie jest objęty analizą, ale również pochodzi z tego ośrodka, podobnie jak jego syn. Były center Knicks jest też trenerem obecnej ekipy akademickiej od czterech lat. Co ciekawe ostatni koszykarz, który został wybrany w drafcie to rok 2013 i był to Otto Porter. Paradoksalnie największe szanse na kolejny nabór z tego uniwersytetu ma rzucający obrońca Aminu Mohammed mający poniżej 2 metry wzrostu, ale też nie są to czołowe miejsca, a raczej środek pierwszej rundy.

Co do zasady trudno znaleźć uniwersytet, który nie nauczył swoich graczy podstaw zbierania piłek, ale taki Oregon wypuścił na świat Luke Ridnoura, Aarona Brooksa, czy Terrela Brandona niebędącymi pierwszymi zawodnikami do łapania piłek, choć ten sam uniwersytet reprezentował Bol Bol mający po swoim ojcu predyspozycje do podciągnięcia wizerunku uczelni o kilka miejsc wyżej. Denver jednak z jakiejś przyczyny nie chce dać szansy młodemu Bolowi. Za to uniwersytet całkiem sobie radzi z asystami swoich byłych podopiecznych, ale to kwestia tego, że znajdziemy tutaj sporo przeciętnych rozgrywających. Ponownie warto wspomnieć o Kentucky, bo to były dom dla Rajona Rondo oraz Johna Walla.

Uniwersytety podobnie jak zespoły NBA miały czasy prosperity jak i czasy kiedy każdy o nich zapomniał i żaden zawodnik nie został wybrany w drafcie, nie wspominając o debiucie na boiskach zawodowej koszykówki. Oficjalnie koszykarze akademickich zawodów są studentami, więc nie mogą pobierać pensji jak zawodowcy, ale władze uczelni walczące o prestiż nie oszczędzają na jak najlepszych warunkach, a trenerzy potrafią zarabiać na poziomie szkoleniowców w NBA. Trener wspominanych parokrotnie Duke Mike Krzyzewski w 2020 roku zarabiał blisko dziewięć milionów rocznie, a trener Kentucky o milion mniej. Uczelnie wydają olbrzymie środki, ale też zarabiają na rozgrywkach, gdyż akademickie spotkania cieszą się często takim samym zainteresowaniem jak zawodowe mecze.

Jedne uniwersytety to prawdziwe fabryki jak Duke oraz Kentucky produkujące niezliczone ilości reprezentantów w różnych dyscyplinach, często jednak popadających w przeciętność. Niektóre ekipy mają swoich pojedynczych wychowanków dumnie reprezentujących swoją Alma Mater jak Steph Curry i Davidson. Oba przypadki tchną nadzieje w każdego adepta koszykówki, gdyż droga do NBA nie jest jedna. Dla kibiców dzień draftu się skończył, ale chwile po ogłoszeniu ostatniego wyboru specjaliści z czołowych uniwersytetów zasiedli do omówienia przygotowań kolejnych gwiazd do następnych draftów.

Fot. Wikipedia